Rafał Jaworski

Zdobycze wojenne były (i są) świadectwem militarnego triumfu, pamiątką dawnych przewag oraz materialną rekompensatą wojennych wydatków. Nic dziwnego więc, że podczas wojen poświęcano im tak wiele uwagi. Nie inaczej było przy okazji grunwaldzkiej wiktorii.

Wyprawa wojenna była przedsięwzięciem niezwykle kosztownym zarówno w skali królestwa, jak i pojedynczego rycerza. Władcy planujący wojnę musieli zgromadzić spore zasoby gotówki, by pokrywać rachunki za armijny wikt, paszę dla koni i wołów oraz uzbrojenie. Spore sumy wykładano też na żołd dla żołnierzy zaciężnych. Monarchowie zapożyczali się u swoich poddanych, zastawiając im majątki królewskie, sprzedając kosztowności czy zaciągając pożyczki – często obciążone lichwiarskim oprocentowaniem. Wojny, szczególnie te długotrwałe, potrafiły doprowadzić nawet bogate państwo do ruiny.

Podobne wydatki, choć na odpowiednio mniejszą skalę, mieli rycerze wezwani królewskim rozkazem do stawienia się w pospolitym ruszeniu. Kosztował (i to sporo) zakup nowej zbroi czy naprawa starej, wyposażenie rycerskiego pocztu (czyli giermka i pachołków). Na wóz towarzyszący rycerzowi ładowano poza rzeczami osobistymi rycerza i członków pocztu także prowiant, namiot oraz dodatkową broń.

Nie dziwi więc, że zarówno monarchowie, jak i „szeregowe” rycerstwo kalkulowali, jak zrekompensować sobie, choćby częściowo, poniesione wydatki w czasie kampanii. Własne kalkulacje prowadzili zaciężni i obozowe ciury – pierwsi szukali okazji, by dorobić do żołdu, a drudzy „fantów”, które mogliby szybko spieniężyć.

Jeńcy – najcenniejsza zdobycz

Najcenniejszym łupem bez wątpienia byli jeńcy. Prawo rycerskie stanowiło, że rycerz ma prawo do okupu za rycerza, którego weźmie do niewoli, oraz do zatrzymania całego jego majątku ruchomego. Podobnie rzecz się miała z rzeczami rycerza zabitego podczas boju. Król miał prawo do lwiej (czy jak kto woli – królewskiej) części jeńców, zwłaszcza dostojników. Rozdzielenie jeńców między zwycięzców bywało skomplikowane. Przekonał się o tym rycerz z ziemi wieluńskiej Jan Długosz z Niedzielska, ojciec dziejopisarza Jana Długosza.

Jak zanotował ten ostatni przy opisie chorągwi miasta Brandenburga w Banderia Prutenorum, spisie chorągwi krzyżackich zdobytych podczas wojny z zakonem. Schwytany zaś został [...] wspomniany Markward [von Salzbach], komtur brandenburski, w wielkiej bitwie przez Jana Długosza z Niedzielska, rycerza z domu Zubrzagłowa albo Perstina, czyli Wieniawa, ojca i rodzica mego rodzonego, wraz z kilku rycerzami zakonnymi i chorągwią wspomnianą, wśród nich i rycerzem Schumborkiem.

Tak znaczny jeniec jak komtur był łupem pierwszorzędnym. Jednak z tej krótkiej wzmianki nie dowiadujemy się, w jakich okolicznościach Jan Długosz senior pochwycił Markwarda. W trakcie bitwy? Podczas pościgu za krzyżackimi niedobitkami? W każdym razie rycerz z Niedzielska mógł liczyć na sowity okup wypłacony przez seniora komtura, czyli wielkiego mistrza krzyżackiego, bądź rodzinę.

Długosz senior zapewne następnego dnia po bitwie, kiedy król Władysław Jagiełło obozował niedaleko pobojowiska, stanął przed nim i oddał należną władcy zdobyczną chorągiew. Z pewnością monarcha zainteresował się jeńcem – von Salzbach wielokrotnie posłował na Litwę i do Korony jako wysłannik wielkiego mistrza. Dlatego nakazał Janowi, by okazał jeńca wielkiemu księciu Witoldowi, który na ten widok wielce się uradował. Miał bowiem książę litewski niezałatwioną sprawę z Markwardem. Podczas jednego z poselstw nazwał on matkę Witolda ladacznicą i nieczystą matroną. Teraz, kiedy komtura nie chronił immunitet posła, Witold mógł się zemścić się za ten despekt – za obrazę chciał go ukarać śmiercią. To oczywiście godziło w interesy Jana Długosza – za trupa nikt okupu nie zapłaci. By zaspokoić jego roszczenia, Witold wystarał się dla niego u Władysława Jagiełły o starostwo brzeźnickie (obecnie Stara Brzeźnica). To nadanie nie tylko znacznie poprawiło finanse Długosza, lecz było bardzo prestiżowym dowodem królewskiej łaski.

Większość dostojników i szeregowych braci zakonnych oraz rycerstwa zagranicznego uwięziono w królewskich zamkach. Wypuszczano ich dopiero wtedy, gdy złożyli pisemne zapewnienie, poparte przysięgą i słowem honoru, że pod groźbą utraty czci rycerskiej w określonym czasie złożą w Krakowie należny wykup. Część krzyżackich dostojników przesiedziała w niewoli do pokoju toruńskiego zawartego 1 lutego 1411 roku.

Wappenrock wielkiego mistrza

W przeciwieństwie do rycerzy ścigających niedobitki krzyżackiej armii w poszukiwaniu znaczniejszych jeńców zaciężna piechota i obozowe sługi po zdobyciu obozu krzyżackiego ruszyli go łupić. Jak zanotował Jan Długosz junior, był on pełen wszelkich bogactw, a wozy oraz cały dobytek mistrza pruskiego i jego wojska uległy rozgrabieniu [...] wozy wrogów w liczbie kilku tysięcy zostały w ciągu jednego kwadransa rozgrabione przez wojsko królewskie do tego stopnia, że nie pozostało z nich najmniejszego śladu.

Symboliczny wymiar miały łupy zdobyte na wielkim mistrzu zakonu krzyżackiego Ulryku von Jungingenie, który wraz kwiatem krzyżackiego rycerstwa poległ w bitwie. Według Jana Długosza otrzymał dwie rany: jedną na czole i drugą na piersi [...] Kiedy Mszczuj ze Skrzynna doniósł królowi, że wielki mistrz pruski poległ, i na dowód jego śmierci pokazał złoty pektorał ze świętymi relikwiami, który sługa wspomnianego Mszczuja imieniem Jurga zdarł z zabitego, król Władysław westchnął głęboko i zapłakawszy, dziwił się tak całkowitej odmianie losu lub raczej zmianie pychy ludzkiej. „Moi rycerze! – powiada ­– Oto jak szpetną rzeczą jest pycha wobec Boga. Ten bowiem, który wczoraj przeznaczał pod swe panowanie wiele krain i królestw, który był przekonany, że nie znajdzie nikogo, kto by dorównał jego potędze, leży tu pozbawiony wszelkiej pomocy ze strony swoich, w najbardziej żałosny sposób zamordowany. O ile pycha jest gorsza od skromności”. Na koniec król, przemawiając na chwałę Stwórcy, rzekł: „Uwielbiam Cię, Najłaskawszy ze wszystkich [istot] Boże, że złamałeś moich przeciwników i że wczorajszego dnia wsławiłeś mnie i na moim ludzie Twoją prawicę”.

Zwłoki wielkiego mistrza okryto purpurą i odesłano do Malborka, by spoczęły obok jego poprzedników, a zabitych dostojników zakonnych złożono w pojedynczych mogiłach z odpowiednią oprawą religijną.

Z przytoczonego wyżej fragmentu kroniki Jana Długosza oraz z innych przekazów historycznych nie wynika jednoznacznie, że to pochodzący z ziemi radomskiej Mszczuj ze Skrzynna herbu Łabędź, rycerz przedchorągwiany w chorągwi nadwornej, położył trupem wielkiego mistrza. O tym, że coś było na rzeczy, może świadczyć fakt, iż po bitwie grunwaldzkiej do kościoła św. Piotra i Pawła w Kijach pod Pińczowem, w którym prawdopodobnie Mszczuj był chrzczony, trafił dar niezwykły. Według Jana Długosza był to ornat wykonany z kosztownego materiału. Do jego uszycia wykorzystano wappenrock (czyli luźną szatę zakładaną na zbroję, podobną chyba do tej, w jakiej von Jungingena odmalował Jan Matejko na słynnym obrazie) wielkiego mistrza. Raczej nie był to ubiór, który miał na sobie wielki mistrz w chwili śmierci – ten był poplamiony krwią broczącą z ran zadanych w czoło i pierś. Prędzej egzemplarz zapasowy z kompletu ceremonialnego, który von Jungingen zamierzał włożyć po zwycięskiej bitwie. Mógł się dostać w ręce Mszczuja ze Skrzynna razem z całym majątkiem krzyżackiego głównodowodzącego zgromadzonym w obozie (a raczej z tym, co zostało po złupieniu obozu przez piechotę).

Na chwałę bogu i królowi

Wspomniany wielkomistrzowski pektorał (czyli kosztowny relikwiarz w formie ozdobnej puszki na relikwie, wieszany na szyi na łańcuchu lub mocowany na piersiach do zbroi) król Władysław Jagiełło wykupił i przekazał archikatedrze gnieźnieńskiej na chwałę Bogu, cześć własną i wieczną pamiątkę grunwaldzkiego triumfu. Podobne dary pochodzące z łupów grunwaldzkich lub złupione z  kościołów i kaplic, które miały nieszczęście znaleźć się na szlaku polsko-litewskiej armii, zostały rozdysponowane między świątynie w całej Koronie. Do dziś możemy oglądać wspaniałe świadectwa kunsztu pomorskich złotników w skarbcach polskich kościołów.

Podczas zdobywania zamku brodnickiego król w kaplicy zamkowej znalazł bardzo pięknie zdobyte w drewnie rzeźby i dał je wraz z wziętym później z Brodnicy srebrnym pozłacanym krzyżem kościołowi Najświętszej Marii Panny w Sandomierzu. Natomiast [...] piękne obrazy w złotych i srebrnych ramach, ornaty, krzyże i ozdoby oraz wiele klejnotów. Monarcha przekazał je katedrze krakowskiej, a znaczniejsze skarby i klejnoty przydzielił katedrze wileńskiej i kościołom na Litwie.

Do Gniezna trafił relikwiarz komtura elbląskiego Thiela Magistra von Lorich (zwany dyptykiem elbląskim). Ten wspaniały zabytek wykonano w 1388 roku na polecenie tego jednego z dostojników zakonu. Zawierał relikwie Najświętszej Marii Panny oraz ulubionych świętych rycerstwa zakonnego: Barbary i Katarzyny. Za wiedzą i zgodą papieża Jana XXIII król przekazał przedmiot kultu Mikołajowi Kurowskiemu, arcybiskupowi gnieźnieńskiemu. Dyptyk był ozdobą skarbca arcybiskupiego do 1823 roku, a więc przez ponad cztery wieki. Dopiero podczas zaborów, kiedy królewskie Prusy, odwołujące się chętnie do krzyżackich korzeni, próbowały cofnąć czas, arcybiskup Florian Stablewski i kapituła zostali zmuszeni do oddania cennej pamiątki polskiego zwycięstwa królowi Fryderykowi Wilhelmowi  IV, a ten przekazał ją do muzeum w zamku  malborskim. Dzięki temu, że Niemcy ukryli relikwiarz Niemców w 1945 roku, nie stał się on jeszcze jedną trofirowką Armii Czerwonej. Odnaleziony w 1946 roku, trafił do zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, gdzie można go oglądać w stałej ekspozycji.

Równie spektakularnym darem złotniczym jest monstrancja przekazana przez króla Władysława do poznańskiego kościoła Bożego Ciała. Dodatkowym świadectwem pochodzenia daru były umieszczone na podstawie wyrobu tarcze herbowe z herbami Korony (Orłem Białym) i Wielkiego Księstwa (Pogonią).

Podobnie rzecz się miała z bogato iluminowanymi rękopisami zabranymi z krzyżackich zamków, w których często umieszczano wpisy podające okoliczności ich przekazania. Te dzieła sztuki o wyjątkowej wartości artystycznej były  jednocześnie przedmiotami o znacznej wartości materialnej. Na przykład z zamku w Dzierzgoniu do krakowskiej katedry trafiła biblia zamówiona na polecenie miejscowego komtura (późniejszego wielkiego mistrza w latach 1331–1335) Luthera z Brunszwiku. Nie gardzono też malarstwem i rzeźbą. Ze wspomnianego Dzierzgonia do Sandomierza trafił obraz Trzy święte Dziewice, a pochodzące z nieznanej świątyni drewniane figury Apostołów ozdobiły kolegiatę w Nowym Sączu.

Łupy wojenne często nie miały wartości materialnej, ale dużą wartość symboliczną: znaleziono zaś w wojsku krzyżackim kilka ciężkich wozów wyładowanych pętami i kajdanami, które Krzyżacy przywieźli do wiązania jeńców polskich, obiecując sobie pewne zwycięstwo bez liczenia się z interwencją Bożą i nie myśląc o walce, ale o triumfalnym zwycięstwie. Znaleziono też inne wozy pełne sosnowych żagwi pomazanych jeszcze łojem i smołą, także strzały oblane łojem i smołą, którymi mieli ścigać pokonanych i uciekających. W pełnym pychy zadufaniu za wcześnie przygotowywali plany dotyczące sprawy spoczywającej w rękach Bożych, nie zostawiając miejsca na moc Bożą. Za słusznym jednak wyrokiem Bożym, który starł ich pychę, Polacy zakuwali ich w te pęta i kajdany. Było to wydarzenie godne oglądania i zaskakujące, gdy chodzi o ocenę spraw dotyczących ludzkiego losu, że panów zakuwano w ich własne, przygotowane przez nich pęta i łańcuchy (Jan Długosz). Jak widać, los srodze zakpił sobie z pysznych Krzyżaków.

Dr Rafał Jaworski, historyk mediewista, pracuje w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych
Filii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Piotrkowie Trybunalskim


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.