Rafał Jaworski

1 lutego 1411 roku zawarto pokój kończący wielką wojnę polsko-krzyżacką (1409-1411). W przeciwieństwie do najważniejszego grunwaldzkiego starcia tej wojny układ zwanym pierwszym toruńskim przez stulecia uznawano za kompromitującą porażkę. Czy słusznie?

To Krzyżacy poprosili o rozpoczęcie negocjacji. W pierwszej kolejności ustalono warunki zawieszenia broni; działania wojenne miały zostać wstrzymane od 14 grudnia 1410 do 11 stycznia 1411 roku. Później zawieszenie broni przedłużano jeszcze dwukrotnie, 22 i 26 stycznia.

W rokowaniach nie brali udziału władcy: król Władysław Jagiełło rezydował w nieodległej Nieszawie, a wielki mistrz Henryk von Plauen na drugim brzegu Wisły - w Nowym Toruniu. Negocjacje prowadzono w opanowanym przez Polaków Starym Toruniu, najprawdopodobniej w gmachu ratusza. Zakon reprezentowali: arcybiskup ryski Jan von Wallenrode, biskup würzburski Jan von Egloffstein, mistrz krajowy niemiecki Konrad von Egloffstein oraz mistrz krajowy inflancki Konrad von Vietinghoff. Stronę polsko-litewską reprezentowała siedmioosobowa delegacja z wielkim księciem litewskim Witoldem na czele.

Brak źródeł nie pozwala na odtworzenie przebiegu rokowań. W każdym razie trwały zaledwie trzy dni, dokumenty traktatowe noszą datę 1 lutego 1411 roku. Świadczy to, że obie strony dążyły do jak najszybszego zakończenia działań wojennych i były gotowe do daleko idącego kompromisu.

Uzgodniono, że Żmudź, ziemia, o którą zaczęła się wielka wojna, zostanie przyznana Wielkiemu Księstwu Litewskiemu w dożywocie (do końca życia) Jagiełły i Witolda. Po ich śmierci miała wrócić do zakonu. Natomiast ziemia dobrzyńska wracała do Korony wieczyście. Inne spory terytorialne, przede wszystkim polskie pretensje do Pomorza Gdańskiego i ziemi chełmińskiej, mieli zbadać i rozstrzygnąć zaaprobowani przez obie strony arbitrzy. Zakon zobowiązał się również wypłacić jako odszkodowanie za zwolnionych jeńców oraz za zwrócone zamki 100 tys. kop groszy czeskich. Ponadto traktat zawierał też wiele ustaleń szczegółowych dotyczących m.in. wymiany jeńców, pokojowego rozwiązywania sporów w przyszłości oraz wolności handlu.

10 maja 1411 roku nad rzeką Drwęcą koło Złotoryi król Władysław i wielki książę Witold spotkali się z wielkim mistrzem i wymienili dokumenty traktatowe. Dodatkowo warunki pokoju potwierdzono uściskiem dłoni. Zgodnie z obowiązującym protokołem dyplomatycznym wymienili też dary – mistrz sprezentował królowi 12 pozłacanych srebrnych kubków, a w zamian otrzymał kilka szub (rodzaj płaszcza) podszytych sobolowymi skórkami. Wielka wojna dobiegła końca.

Długoszowa jeremiada

Największym krytykiem pokoju toruńskiego był Jan Długosz. Piszący swą kronikę kilkadziesiąt lat po wojnie kanonik krakowski nie szczędzi gorzkich słów. Już tytuł rozdziału opisującego negocjacje mówi wszystko: Król Władysław za radą wielkiego księcia Litwy Aleksandra [chrześcijańskie imię wielkiego księcia Witolda – przyp. R.J.] zawiera haniebną, szkodliwą dla Polaków wieczystą ugodę z Prusakami. Dalej pisze, że żaden z dyplomatów nie zadbał o interes państwa polskiego: jedynie wspomniane Królestwo bolało, że zostaje pozbawione należących do niego tytułem prawa naturalnego ziem, których sposobność odzyskania nadarzała się w czasie oblężenia Malborka. Król zaś polski nie troszczył się zupełnie o odzyskanie ziem swojego Królestwa Polskiego, a mianowicie Pomorza, ziemi chełmińskiej i michałowskiej, [...] uznawszy [...] za rzecz wystarczającą, jeżeli Wielkie Księstwo Litewskie uzyska scalenie, nawet kosztem, nawet z okrojeniem Królestwa Polskiego, o które przede wszystkim winien mieć staranie. [...] A zatem wskutek niemających żadnych rozsądnych podstaw decyzji zarówno króla, jak księcia [Witolda] i doradców, owo wspaniałe i godne pamięci zwycięstwo pod Grunwaldem nie przyniosło Królestwu Polskiemu żadnej korzyści, obracając się wniwecz i stając przedmiotem drwin, było natomiast wielce pożyteczne dla Księstwa Litewskiego.

Ta niezwykle surowa i przepełnione emocjami opinia przez następne stulecia determinowała stosunek historiografii do warunków toruńskich. Zdanie Długosza powtarzano i powielano (czasami lekko je niuansując lub inaczej rozkładając akcenty) w kolejnych pracach naukowych, beletrystyce i szkolnych podręcznikach. Najczęściej zestawiano (podobnie jak to uczynił średniowieczny kronikarz) wspaniałe zwycięstwo na polach pod Grunwaldem z przegranym pokojem (Karol Górski). Długo historycy nazywali ustalenia z 1411 roku niegodnymi, haniebnymi i kapitulanckimi.

Z czasem w pracach naukowych zaczął się pojawiać inny, bardziej wyważony ton, zrywający z tradycją Długoszowej jeremiady. Przede wszystkim zaczęto podkreślać, że między bitwą grunwaldzką a rokowaniami pokojowymi minęło ponad sześć miesięcy, podczas których doszło do doniosłych wydarzeń. Zapominając o nich trudno zrozumieć, dlaczego państwo polsko-litewskie zaakceptowało takie a nie inne warunki pokoju.

Krajobraz po bitwie

Można nie bez słuszności zapytać, dlaczego zwycięzcy nie podyktowali warunków pokoju wprost na pobojowisku lub niedługo po bitwie. Odpowiedź jest prosta – nie było z kim negocjować. Paradoksalnie Władysław Jagiełło padł ofiarą własnego triumfu. Grunwald był dla elit zakonnych prawdziwą hekatombą. Wśród tysięcy zabitych znalazła się praktycznie cała starszyzna zakonu, z wielkim mistrzem Ulrykiem von Jungingenem, wielkim komturem Kuno von Lichtensteinem, wielkim marszałkiem Fryderykiem von Wallenrodem i wieloma innymi dostojnikami krzyżackimi. Zakon został dosłownie zdekapitowany i potrzebował czasu na przywrócenie przewidzianych w regule władz. Wojna trwała więc jeszcze pół roku.

Przedłużająca się kampania sprawiła, że niewiele zostało z entuzjazmu spod Grunwaldu. Zbliżał się czas żniw i jesiennych prac polowych. Szlachta z pospolitego ruszenia bardziej niż o wojaczce myślała o omłotach, orkach i zasiewach. O ile szeregowi rycerze raczej wstrzymywali się z otwartą krytyką władcy głównodowodzącego, o tyle dostojnicy na radach wojennych mogli sobie pozwolić na wyrażenie własnego zdania. Jagiełło musiał się z nimi liczyć.

Przeciąganie wojny groziło także buntem nieopłacanych najemników, a w królewskim skarbcu widać już było dno. Tych problemów nie miał kierujący zakonem Henryk von Plauen – do Prus zaczęły ściągać posiłki z Inflant oraz oddziały zaciężne.

Wiadomość o spektakularnym zwycięstwie na polach grunwaldzkich głośnym echem odbiła się w całej chrześcijańskiej Europie. Triumf nad wydawałoby się niepokonanym zakonem rycerskim zachwiał układem sił w naszej części kontynentu. Przede wszystkim wzmocnił pozycję Polski i Litwy oraz osobistą króla Władysława. Ewentualny upadek zakonu lub jego trwała marginalizacja to całkowita przebudowa mapy politycznej nie tylko nad Bałtykiem, ale również na całym obszarze Europy Środkowej. Pojawiłoby się całkiem naturalne pytanie, w która stronę skieruje swoją energię potężne państwo polsko-litewskie, wzmocnione bogatymi prowincjami odebranymi zakonowi, a pozbawione kagańca w postaci zagrożenia z jego strony. Na wschód, przeciwko rosnącemu w siłę Wielkiemu Księstwu Moskiewskiemu? Na południe, by umocnić kontrolę nad księstwami naddunajskimi Mołdawią i Siedmiogrodem, co oznaczało wojnę z Węgrami? A może zechciałoby odzyskać Śląsk?

Nic dziwnego, że szybko uaktywniła się koalicja antypolska. Dotychczasowi sojusznicy zakonu, król węgierski Zygmunt Luksemburski i jego brat Wacław IV czeski, zaczęli przeć do zakończenia wojny, a jednocześnie gotowali się do interwencyjnego uderzenia na Polskę. Groźba wojny na dwa fronty była całkiem realna, a na domiar złego sytuacja na północny zaczęła się komplikować.

Twierdza Malbork

Współcześni badacze podkreślają, że podstawowym warunkiem ostatecznego pokonania zakonu było zdobycie stolicy jego państwa, Malborka. Zdawali sobie z tego sprawę zarówno król Władysław, jak i komtur świecki Henryk von Plauen, który po Grunwaldzie przejął władzę nad zakonem jako namiestnik. Gdy wojska Jagiełły stanęły pod Malborkiem, jedna z najpotężniejszych twierdz ówczesnej Europy była przygotowana do obrony. Inna sprawa, że armia polsko-litewska nie była gotowa do wzięcia zamku szturmem czy wymuszenia kapitulacji długotrwałym oblężeniem i głodem. Zresztą chyba nikt w ówczesnej Europie nie był w stanie sforsować potężnych murów Malborka. Obozującym w cieniu stolicy zakonu grunwaldzkie zwycięstwo musiało się zdawać czymś bardzo odległym.

Po kilku nieudanych szturmach król zarządził odwrót spod twierdzy. Stracił tak ważną na wojnie inicjatywę. Od początku zmagań to sojusznicy narzucali zakonowi warunki gry, zmuszając go do reakcji na swoje działania. Teraz stroną ofensywną stali się Krzyżacy. Oczywiście nie było mowy, aby von Plauen zdecydował się na kolejną walną bitwę. Wielki mistrz przyjął taktykę może mało efektowną, ale efektywną – zaczął odbijać poszczególne miasta i zamki zajęte w Prusach w pierwszej fazie wojny. Czasami (jak w Tucholi, Toruniu czy Radzyniu) opór polskiego garnizonu był twardy, jednak częściej załoga oddawała swój posterunek po wezwaniu do poddania i za obietnicę bezpiecznego powrotu do domu. Represje (nierzadko bardzo brutalne) spadały na magistraty, które zbyt entuzjastycznie składały przysięgi na wierność królowi polskiemu. W ten sposób powoli kurczył się obszar kontrolowany przez wojska polsko-litewskie w Prusach i coraz trudniej było narzucić zakonowi twarde warunki pokoju.

Pokój

Badacze oceniający dziś postanowienia traktatu toruńskiego podkreślają, że strona polsko-litewska otrzymała wszystko, czego żądała na początku wojny – a więc Żmudzi dla wielkiego księstwa, ziemi chełmińskiej dla Korony oraz odszkodowania. Cele wojny zostały osiągnięte. Czy można było, nie bacząc na realną sytuację wojenną, politykę wewnętrzną i relacje międzynarodowe, uderzyć ręką w stół i próbować wynegocjować więcej? Błyskawiczne zakończenie rokowań dowodzi, że nikt tego nie uczynił. Dlaczego?

Wielki książę Witold nie chciał dewastować państwa krzyżackiego. Co prawda było ono kłopotliwym sąsiadem, ale jednocześnie wygodną przeciwwagą dla Polski i ewentualnym sojusznikiem w razie konfliktu Litwy z Koroną. Poza tym osłabienie zakonu wzmacniało Królestwo Polskie i jego władcę, a to mogło zagrozić niezależności Litwy i pozycji Witolda.

Podobnie kalkulowali panowie małopolscy. Z ich perspektywy walki na pograniczu polsko-krzyżackim, które nie dotykały ich bezpośrednio, miały znaczenie drugorzędne. Ale ewentualne walne zwycięstwo mogło niebezpiecznie wynieść króla i panów wielkopolskich.

Decydujący głos miał oczywiście Władysław Jagiełło, ale on również nie był zainteresowany powaleniem zakonu na kolana. Wszak wspólny wróg był najważniejszym fundamentem unii polsko-litewskiej. Co stanie się z tym związkiem, kiedy tego spoiwa zabraknie? Podważenie unii pociągało za sobą podważenie legitymacji władzy królewskiej Władysława. Lepiej więc było zostawić zakon upokorzony i pokonany, ale niezniszczony.

Pierwszy pokój toruński, podobnie jak wszystkie traktaty, był rezultatem przebiegu całej wojny (a nie tylko jednej bitwy), owocem sytuacji międzynarodowej i oczywiście zimnej (lub cynicznej, jak kto woli) kalkulacji politycznej. Nie można o tym zapominać.

Dr Rafał Jaworski, historyk mediewista, pracuje w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych
Filii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Piotrkowie Trybunalskim


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.